Nastolatek wyposażony jest przez naturę w uboższe „okulary poznawcze”, widać przez nie głównie dwa kolory: czarny i biały. Czyli albo jest „wspaniale”, albo jest „dramatycznie”. Co może zrobić rodzic? – Jednym z ważniejszych zadań jest przekonanie nastolatka, że świat ma też odcienie szarości, że rzeczywistość da się stopniować – mówi psychoterapeutka Agnieszka Binkul.
Szkoła to stres, tak powie każdy
nastolatek. Jak zmniejszyć stres w szkole, a może wcale nie należy próbować?
Może stres w szkole to element socjalizacji, a nauka radzenia sobie z nim to
jedna z funkcji szkoły?
Stres szkolny trzeba uznać za normę. Nie
ma szkoły bez stresu i sądzę, że niemożliwe i niekorzystne byłoby jego
całkowite wyeliminowanie. Bo szkoła jest jednym z pierwszych ważnych poligonów,
które kształtują naszą tolerancję na stres. A umiejętność tolerowania i
radzenia sobie z nim jest czymś absolutnie niezbędnym i bezcennym w dorosłym
życiu.
Jakie są podstawowe źródła stresu w
szkole? Prawdopodobnie my, rodzice, nie znamy wielu z nich…
Należy zacząć od tego, na co nakłada się
szkolny stres nastolatka, bo on pada na specyficzny grunt. Po pierwsze, typowym
dla tego okresu rozwojowego mechanizmem jest skrajność w postrzeganiu i
przeżywaniu świata. Dorosły niuansuje rzeczywistość, relatywizuje, odnosi się
do szerszej perspektywy doświadczeń. Nastolatek ma uboższe „okulary poznawcze”,
widać przez nie głównie dwa kolory: czarny i biały. Niewiele jest pomiędzy.
Po drugie, nastolatek debiutuje w roli „dorosłego”, kogoś, kto zaczyna sam radzić sobie z niepokojem. Rodzic nadal powinien wspierać i pomagać, ale jego rola w tym wypadku jest już inna – wcześniej całkowicie „opiekował się” stresem swojego dziecka. Nastolatka powinien raczej wzmacniać, towarzyszyć mu.
Po trzecie, nastolatek przeżywa konflikt, bo wciąż ważne są dla niego sposoby rozumienia świata oraz wartości rodziców, ale równie ważne zaczynają stawać się już te jego własne oraz te, które obserwuje u grupy rówieśniczej.
Kolejnym elementem jest proces kształtowania się poczucia tożsamości, obrazu siebie. To wszystko jest ekstremalnie trudne, tworzy chaos. I teraz proszę sobie wyobrazić, że będąc w takim stanie, ma pani zdać ważny egzamin czy zmienić szkołę… Dla nastolatka często życie dzieli się tylko na dwie kategorie: „ideał” i „porażka”. Nie zna kategorii „wystarczająco dobre”, więc jeśli wybiera sobie dziesięć szkół i trafia do trzeciej z listy marzeń, czyli całkiem dobrze – dla niego często to porażka na całej linii.
Stąd tyle łez, które mogliśmy niedawno
obserwować wśród młodzieży podczas egzaminów do liceów…
W rzeczy samej! I stąd liczne
intensywne, emocjonalne dramaty nastolatków, które bezradni rodzice obserwują
na co dzień. Czasem kompletnie nie mając pojęcia, co się dzieje. Bo tych
stresów wokółszkolnych jest mnóstwo. Nie chodzi jedynie o kwestie związane z
samą nauką. Ogromnej porcji stresu dostarczają relacje z rówieśnikami,
budowanie, czasem trudne, pozycji w grupie. Jest wiele subtelności i
drobiazgów, które dorosłym wydają się błahe, a dla dziecka są szalenie ważne.
Nastolatek ma tendencję do fiksowania się na jednej sytuacji i budowania wokół
niej swojego widzenia świata czy tego, kim jest. Często sam nie rozumie,
dlaczego akurat tej jednej sytuacji przypisał tak ogromną wagę. To może być
wypowiedziana na korytarzu, nawet w żartach, aluzja dotycząca wyglądu czy marki
butów. Trudno przewidzieć, czego „chwyci się” lęk nastolatka i wokół czego
będzie się nakręcał. Pracowałam z dziewczyną, która nie mogła pogodzić się z
tym, że nie będzie miała możliwości, by zagrać w popularnym wśród młodzieży
serialu. Nie będzie mogła, bo serial już powstał… Przytaczam ten przykład po
to, by pokazać, że często naprawdę nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie, co
może być źródłem stresu dla naszego dziecka, które jest w intensywnym procesie
kształtowania się własnej tożsamości.
I to nie znaczy, że nie znamy własnego
dziecka, czyli… że jesteśmy złym rodzicem.
Nie musimy wiedzieć, nie musimy
zgadywać. Zresztą nastolatek niekoniecznie oczekuje, że rodzic będzie wszystko
wiedział.
A czego oczekuje?
Uważności, skupienia się na nim. To
znaczy, że niekoniecznie trzeba wiedzieć, co dokładnie boli, ale wspólnie z
dzieckiem zastanawiać się, szukać znaczenia tego symbolu, bo problem jest
zwykle symbolem czegoś. Nastolatek czasem sam nie wie, co go boli najbardziej.
Zajmując się takim – według nas – absurdalnym, kłopotem, możemy mimochodem go
zbagatelizować, pomniejszyć jego znaczenie. Nam łatwo powiedzieć: „Czym ty się
przejmujesz?!”. Ale zapominamy, że biologia umieściła w tym czasie nasze
dziecko na rozwojowej bombie emocjonalnej.
Czynniki zewnętrzne również mu nie
służą. Właśnie obserwujemy efekty reformy szkolnictwa. Jest ogromna grupa
dzieci, które nie trafiły do szkoły swoich marzeń, czyli – w ich rozumieniu –
są na dnie. Co może zrobić w takiej sytuacji rodzic? Jak tłumaczyć, jak
pocieszać, jak pomóc?
Spróbować zamortyzować ten „upadek”.
Warto, by rodzice unikali pewnej grupy komentarzy, typu: „Jak nie będziesz się
dobrze uczył, to trafisz do kiepskiej szkoły i będziesz zamiatał ulice”. Zdarza
nam się wypowiadać takie kwestie, które biernie przyswajane są przez całe
wczesne dzieciństwo, a w okresie dorastania ten magazyn uwewnętrznionych komunikatów
otwiera się i wzmacnia sposób myślenia na zasadzie „Wszystko albo nic”. I
jeszcze trudniej wytłumaczyć dziecku, że trzecia czy czwarta szkoła z listy nie
jest końcem świata.
A jak dokładnie amortyzować ten
„upadek”?
Nie należy mówić: „Nic się nie stało”.
Mamy taki odruch – chcemy ochronić, ratować. Ale to komunikat, który jest w tak
dużej sprzeczności z tym, co dziecko czuje, że nie przyniesie dobrego efektu.
Lepiej powiedzieć: „Przykro mi, wiem, jak to było dla ciebie ważne”. Można
dodać: „Czasami układa się inaczej, niż pragniemy. Pewne rzeczy zależą od nas,
niektóre nie”. Można podzielić się własnym doświadczeniem, przytoczyć jakąś
swoją połowiczną wygraną i opowiedzieć, że to nie przełożyło się na całe dalsze
życie, bo różne są drogi dochodzenia do celu…
Czyli pokazać odcienie szarości?
Tak, to w ogóle jedno z ważniejszych
zadań dla rodzica nastolatka – przekonać go, że życie ma więcej kolorów niż te
jego dwa. A najważniejsze jest zbudowanie w dziecku poczucia, że ich więź jest
bezpieczna, że ono jest dla rodzica ważne jako osoba i niepowodzenia nie mają
wpływu na kształt ich relacji. Powtarzanie tego w trudnych momentach ma
szczególne znaczenie.
Ale z tym też można pewnie przesadzić?
Chodzi o to, by podkreślać wartość
dziecka wynikającą z jego istnienia, a niekoniecznie osiągnięć, ale to nie może
być „ślepe”, musi się odwoływać do rzeczywistości. Jeśli dziecko mało się uczy,
należy się do tego odnieść: „Masz potencjał, szkoda, żebyś go nie wykorzystał,
mógłbyś mocniej przyłożyć się do nauki i cieszyć się sukcesem, na który
zasługujesz”. Chodzi o to, by wszystko, co mówimy dziecku, odnosiło się do
stanu faktycznego, by nie była to afirmacja bez podstaw. Bo wtedy pod tym
chwaleniem powstaje pustka i podbudowanie dziecka będzie bardzo kruche.
Już wiemy, że stres jest niejako wpisany
w okres szkolny i dobrze, bo to ma swój cel, ale co my, rodzice, możemy robić
dla dziecka na co dzień, by je wspierać, by ten stres utrzymywał się na
„stosownym” poziomie? Znam nauczycielkę, która podczas zebrań powtarzała rodzicom,
że ich zadanie to zadbać o takie rzeczy, jak: dobry, długi sen, wartościowe
odżywianie.
To ma duże znaczenie. Jeżeli człowiek
jest w kryzysie, a tak możemy określić czas dorastania, trudno jest okiełznać
lęki, smutek, wówczas ważne staje się wdrożenie takiego planu podstawowego,
który pozwala łagodzić objawy stresu na poziomie ciała. Ten plan to dbanie o
pierwotne funkcje, czyli sen, dietę, aktywność fizyczną. To przekłada się na
większy spokój umysłu. Opieka nad ciałem, kiedy nie da się okiełznać myśli,
przynosi ulgę.
A jak dziecko motywować? Wspomniała pani
o „zamiataniu ulic”, o tym, że strach nie jest dobrą motywacją. A co nią jest?
Pisanie scenariusza o kiepskiej
przyszłości nie jest dobrą motywacją, bo upewnia dziecko w przeświadczeniu, że
świat jest czarno-biały. A rodzic jest od pokazywania szarości. Trzeba rysować
pozytywne obrazy, mówić o szansie, jaką daje nauka, odnosić się do jego mocnych
stron, można wspomnieć o niewykorzystaniu potencjału, ale bez straszenia. Pod
czarnym scenariuszem zwykle są dobre intencje rodzica, ale znacznie lepiej
wzbudzić apetyt na sukces niż straszyć wizją porażki.
Rozumiem, że wskazywanie na innych,
którzy dobrze sobie radzą, też nie jest dobrą motywacją.
Porównywania nikt nie lubi. Tworzymy w
ten sposób dwie kategorie ludzi: lepszych i gorszych, a dziecko ma zdecydować,
do której grupy będzie należało. Lepiej wskazywać, że ścieżek w życiu jest
tyle, ilu ludzi, że każdy ma własną drogę, a od nas w dużej mierze zależy, na
ile ona będzie kręta. Ale – to ważne – potknięcie nie oznacza, że nie możemy
dotrzeć do celu. Na końcu musi być happy end, bo dziecko w okresie dorastania
przepełnione jest przede wszystkim lękiem.
Oczywiste jest, że każdy „normalny”
rodzic chce dziecko wspierać, ale musi też umieć nie odpuszczać.
Znalezienie granicy między wyśrubowanymi
oczekiwaniami a odpuszczaniem kontroli to kluczowa kwestia. Tym bardziej że
dziecko często nie chce usłyszeć od nas: „Nie martw się, będzie jak będzie”.
Ono chce – nawet jeśli wykrzykuje coś odwrotnego – naszego wtrącania się w jego
naukę, w jego sprawy. Potrzebuje, aby rodzic pytał, przypominał, mobilizował.
Bywa to frustrujące, co wyrażają buntem, ale jeszcze większą frustrację rodzi w
nich obojętność. Umawiamy się na coś z nastolatkiem, na przykład: ważne jest, żebyś
nauczył się angielskiego, dlatego uczysz się godzinę dziennie, będę tego
pilnował, nie odpuszczę. Czyli stawiamy granicę z zewnątrz w nadziei na to, że
z czasem dziecko samo przejmie tę funkcję. I tak jak rodzic dbał o niego,
będzie dbało o siebie.
Mam wrażenie, że żyjemy w świecie, w
którym dziecko jest tak dalece pierwszoplanowe, że zapominamy o sobie. Okres
dorastania jest trudny dla nastolatka, ale dla rodziców trochę przypomina
chodzenie po polu minowym…
Nawet nie trochę! Nasze uczucia także są
ważne. Wiadomo, że jako dorośli mamy zdolność, by pomieścić w sobie emocje,
kiedy dziecko nas atakuje, złości się, podważa nasz autorytet, ale tego nie
należy znosić ze stoickim spokojem i bez końca. Rodzice czasem wpadają w
pułapkę – nie chcą go dodatkowo frustrować, wycofują się. Nie da się nie
frustrować nastolatka, powiedzmy to sobie jasno. Rodzic nie może bać się bycia
stanowczym, kiedy chroni zasady i wartości, które uważa za ważne. Wtedy mówmy:
„Nie. I kropka”. Tym bardziej że – znowu – dziecko, choć wyraża coś innego,
często oczekuje od nas tego „nie”.
Dom z nastolatkiem to zwykle tygiel emocji. Nie da się uniknąć frustracji,
lęku, stresu. Próby „wyzerowania” tych stanów są utopią, ale można się nimi
mądrze zaopiekować, nie zapominając, że liczy się również nasz stan ducha!
Agnieszka Binkul, psycholożka i psychoterapeutka, od 2004 r. prowadzi psychoterapię młodzieży i dorosłych. Pracuje w Warszawskim Ośrodku Psychoterapii i Psychiatrii